piątek, 28 sierpnia 2015

Chapter four

Na następny dzień, wstałam niesamowicie wcześnie, a przecież miałam zamiar spać do południa. Była godzina 05:42, chłodno w moim pokoju, zupełnie, jak w zamrażarce. Podniosłam się i najwyraźniej zbudzona spojrzałam na balkon, który był szeroko otwarty. Nie przypominam sobie, abym go na noc otwierała. Podrapałam się po głowie, cały czas przymykając oczy, gdyż rażące promienie słońca nie dały mi ich otworzyć. Wstałam z łóżka, założyłam kapcie i wyszłam na balkon, przytulając się rękoma. Różnorodne gatunki ptaków śpiewały, tak głośno, że bolała od nich głowa. Na zewnątrz było niezwykle gorąco, co bardzo, ale to bardzo rzadko się tu zdarza. Przeciągnęłam się i weszłam z powrotem do środka, zamknęłam balkon, by pomieszczenie się trochę ociepliło. Kolejny, długi dzień przede mną i mało co zapomniałam, o pracy w kawiarni. Nie chciałam tam wracać, nie chciałam zobaczyć się z Louis'em i nie chciałam znów zostać uprowadzona, więc postanowiłam tam nie iść i trzymać się z daleka, od tamtego miejsca, a bez komórki też można żyć. Skierowałam się do łazienki, nałożyłam na twarz naprawdę leciutki makijaż, ale taki, by podkreślał moje piwne oczy.
Związałam włosy w luźnego koka, i wyciągnęłam dwa kosmyki, by opadały mi na twarz.
Niedługo potem znalazłam się w mojej garderobie. Decyzja, jak dzisiaj będę ubrana nie była, aż taka trudna, jak myślałam. Zarzuciłam na siebie, to co mi pasowało, do dzisiejszej pogody. Czyli nawet, nawet wygodne i modne ciuszki. Zamknęłam garderobę, wyszłam z pokoju, który również zamknęłam, a następnie powędrowałam do kuchni. Mało, co, a bym dostała zawału. Nie spodziewałam się Taty, siedzącego przy komputerze, o tak wczesnej porze. Wyglądał tak, jakoś... Świeżo? No nie wiem, chodzi mi, że wyglądał zupełnie inaczej, gdy się wystroił. Ogolił brodę, ubrał czyste trampki i te mądre okulary na nosie. Zdawał się w nich stary, ale elegancki. Oderwał wzrok od ekranu laptopa i spojrzał na mnie z poirytowaniem.
-Coś nie tak?- Spytał i pociągnął swoim skromnym noskiem- Wiem, że jestem zabójczo przystojny, więc nie musisz mi tego wypominać- Parsknął śmieszkiem, a ja pokręciłam głową. Sięgnęłam do lodówki, która była taka śmiesznie fajna. Uśmiechnęłam się i zajrzałam do środka. Mięso, mięso i jeszcze raz mięso. Obrzydlistwo, zdawało się na, to, że Aiden nie poinformował Taty, o tym, iż jestem wegetarianką, co za szkoda. No nic, nie raz byłam no głodówce z samą wodą, więc życie bez śniadań było dla mnie pestką. Złapałam za szklankę ze zmywarki i napiłam się kranówki. Już miałam wyjść z kuchni, lecz głos taty mnie zatrzymał, przy progu ściany.
-Hej, Scarlett! Dzisiaj na obiad przychodzi do nas Ellen, a po obiedzie chciała Cię oprowadzić po placu jej pracy...-Podrapał się po karku, lekko się zestresował, pewnie tym, że jej odmówię.
-Pracy? Em... Umm... A gdzie ona pracuje? Jeśli, obok galerii, to nie za bardzo...-Wydęłam wargę.
-Ellen? Ell pracuje w zakładzie psychiatrycznym, ale jest pilnie strzeżony, więc to dobra okazja, aby zobaczyć, jak jest tam ciężko!- Uśmiechnął się poddenerwowany mężczyzna- To, jak będzie? Jeśli pójdziesz, to... Zrobisz mi ogromną przyjemność i Ellen też!
Zastanowiłam się przez chwilę, opierając czoło o framugę drewnianych drzwi- Emm... Okay.-Uniosłam kącik ust do góry, a Tata odetchnął z ulgą. No nic, poszłam dalej, a moją uwagę znów przykuła stara, brzydka szafa, która wydawała się, taka... Ślicznie obrzydliwa, nie wiem, podobała mi się, a z drugiej strony uważałam, że jest brzydka. Usiadłam na nieco zniszczonej sofie, a od tyłu zaszedł mnie Aiden, który był cały w zimnym błocie.
-Akuku!- Skoczył na sofę, a ja odskoczyłam w bok.
-Masz szczęście, że mnie nie ubrudziłeś, ugh!-Szybko wstałam i wyszłam z domu. Promienie słońca grzały mi w twarz, więc mało co się nie przewróciłam na schodach. Usiadłam na jedynym ze schodków, i w ułamku sekundy pod naszą ruiną pojawiło się auto Pani Weston. O nie, nie była sama. Wysiadła z auta, a zaraz potem wysiadł nieziemsko przystojny Malik. Co prawda, na pierwszy rzut oka niedowidziałam kto to, ale potem gdy weszli na schody, serce podskoczyło mi do gardła.
-Witaj, Scarlett, a co Ty tu robisz?- Uśmiechnęła się kobieta, podając mi rękę i sugerując mi w ten sposób pomoc. Chłopak stanął za nią, ale nie schował się tak całkiem.
-Ja? Ja... Nie, nic.- Szybko się podniosłam za pomocą jej dłoni.
-No dobrze.- Uśmiechnęła się Weston.- Słuchaj, Scarlett.- Obróciła się do Zayn'a, złapała za dłoń i pociągnęła, by stanął obok niej- To jest Zayn, mój siostrzeniec! Zayn, poznaj Scarlett Steel, o której Ci opowiadałam!- Ell była wyraźnie wniebowzięta, bo uśmiech miała, tak szeroki, że aż za szeroki. Nastolatek schował ręce do kieszeni, a ja zabujałam się na piętach.
-My już się znamy, Ciociu- Zacisnął wargi tworząc z nich idealnie prostą linię. Ciotka chłopaka zdziwiła się, ale uśmiech nie opuścił jej twarzy.
-Tiaa...-Pokiwałam głową i przymrużyłam oczy- Więc, Ellen... Tata mówił, że chciałabyś zabrać mnie ze sobą do pracy- Uśmiechnęłam się delikatnie.
-Ah, no tak, zaczynam pracę o 16, więc o 15:40 wyjedziemy, no chyba, że...
Wtrącił się Zayn- Że będziesz, taka cholernie uprzejma i z nami nie pojedziesz.- Spojrzał na mnie i wysilił złośliwy uśmiech.
-...Zayn! Jak Ty się zachowujesz?! Co to ma znaczyć?!-Spojrzała na niego oburzona jego zachowaniem Weston.
-Jaki wredny, ciekawe, czy tylko tego mama Cię nauczyła. Hym...- Warknęłam i poszłam na górę. Nie dość, że przed wczoraj zrobił aferę w kawiarni, to jeszcze u mnie w domu chciał ją mieć.
Ellen się za mną obejrzała i weszła za mną, zignorowała chłopaka, który nie wiedział, co ma ze sobą począć. Nic nie wymyślił, również wszedł do środka. Spojrzałam na zegarek, który wisiał na ścianie przedpokoju, była siódma... Musiałam jeszcze, tyle godzin siedzieć z Zayn'em, bo bałam się, że jak wyjdę z domu, to spotkam Tomlinson'a i będzie zadyma, a tego chciałam uniknąć. Oczywiście, Edd od razu poleciał z otwartymi ramionami do Ellen, a ja się tylko skrycie przyglądałam. Wyglądali razem tak słodko i uroczo. Zayne zaszedł mnie od tyłu i szepnął mi do ucha:
-Wyglądają, jak spragnieni nastolatkowie. Oh, czyli tak, jak Ty.- Nikt się nie skapnął, że Aiden wszystko słyszy i widzi.
-Co masz przez to na myśli? Sugerujesz mi coś?!- Zawiesiłam ręce na biodrach.
Chłopak niesamowicie dokładnie przyglądał się Ellen i Edd'owi. Najwyraźniej bardzo go zaciekawili.
-Ja? Nie, skądże? Lub, czekaj... Właściwie, to tak! Właśnie tak! No, bo chyba... Louis nie musiał Cię prosić, abyś spędziła z nim tą jedyną, jedną noc, c'nie...- Uśmiechnął się i mnie wyminął, po czym wyprzedził świetnie bawiących się dorosłych i wszedł do kuchni, Na jego słowa, jak najszybciej pobiegłam za nim.
-O czym Ty mówisz?!
-Nie ośmieszaj się, Dziewczyno. Proszę Cię.- Odetchnął głośno i zmarnowany spojrzał na lodówkę,
-Słuchaj, nie mam zamiaru się z Tobą kłócić, broń Boże coś innego! Powiedz mi tylko, skąd o tym wiesz i to natychmiast!- Stanęłam przed nim, a raczej przed lodówką, by zwrócić na siebie większą uwagę. Niezmiernie szybko, w mrugnięciu okiem chłopak niesamowicie mocno złapał mnie za biodra. Przykuł do siebie, tak że nasze ciała się zderzyły, a następnie przybił mnie (moje plecy) do lodówki, Walnął o nią pięścią, lecz na tyle cicho, by nikt nie zdążył zwrócić mu uwagi.
-Dobrze, że Cię nie przeleciał. Nie mógł bym nawet dotykać dziewczęcia, które było pieprzone przez, jakiegoś niedorozwiniętego dupka.- Uśmiechnął się, by mnie jeszcze bardziej zezłościć.
-Jesteś okropny! Puszczaj mnie! Lou nie jest dupkiem! Zazdrościsz mu i tyle!- Patrzyłam w jego brązowe oczy, niczym nieposkromiony zabójca.- Czego mam mu zazdrościć? Ha, tego że jest skończonym zerem? Lub, tego że nawet o własną matkę nie umie dbać, a co dopiero o nową, nieśmiganą dziewicę?- Wyraźnie sobie ze mnie kpił, było widać to po jego wyrazie twarzy.- Jesteś żałosny...-Odepchnęłam go od siebie i poszłam do pokoju, a zaraz za sobą słyszałam bieg Ellen i jej krzyki na siostrzeńca, a on, zarozumiały, ani słowem się nie odezwał. Zamknęłam się w swojej sypialni, walnęłam pupą na łóżko i złapałam za mojego złotego mac book'a. Położyłam laptop na poduszce i podłączyłam do głośników, z których zaczęła lecieć piosenka "Uptown funk" Bruno Mars'a. Nogi same poniosły mnie do tańca, zupełnie, jakby mnie opętał jakiś taneczny/muzyczny duch. Cały pokój się trząsł, a moje piski przypominające śpiew rozniosły się na całe osiedle. Nie czekałam na nic, przez swój taniec i krzyki chciałam się rozluźnić. Gdy tylko ten singiel się zakończył, włączyłam następny alternatywny klip. Maroon 5 - Sugar, żeby móc sobie posłodzić. Wtedy zaczęłam się bujać, a namiętne myśli o samym piosenkarzu przychodziły znikąd. Byłam tak bardzo wkręcona w tą piosenkę, że nie zauważyłam, iż Aiden wskoczył bez pytania do mnie, do pokoju, a za nim zaraz Malik, który świetnie się bawił patrząc na bujającą w obłokach mnie. Nie stał długo przy ścianie, chwilę potem przyłączył się do tańca. Aiden, mój sprytny braciszek, nie był aż tak głupi. Załączał nowe piosenki, bym nie zdążyła się skapnąć, że tu weszli i to jeszcze bez mojego pozwolenia. Wpadłam w trans, trans który już znacie. Nie mogłam przestać tańczyć i nie mogłam otworzyć oczu. Po prostu coś we mnie mi na to nie pozwalało. Bawili się tak mną przynajmniej godzinę, lecz potem uczeń podstawówki postanowił opuścić mą sypialnię, a student medycyny, sam w swojej osobie, Zayne Malik stał się Dj'em Malik'em. Włączył, jakże piękną piosenkę Lany Del Rey- Summer sadness i wrócił do tańca. Mam nadzieję, że domyślacie się, iż nie było tak kolorowo i wesoło, jak kilka minut wcześniej. Nastolatek nie mógł już dłużej wytrzymać i musiał dotknąć mej delikatnej skóry. Jego męskie dłonie znalazły się na moich nadgarstkach, które przeniósł na swoje szerokie ramiona. Następnie powędrowały na moje plecy, przyciągając mnie do siebie, najbliżej, jak się dało. Schował swoją twarz w zagłębieniu szyi, w porównaniu do Tommo, Malik miał gładką brodę, więc nic mnie nie kuło, co było w miarę przyjemne. Gdybym miała być szczera, to w tamtej chwili zapomniałam, o tym, jaki jest zarozumiały. Teraz wydawał się słodki i bezbronny i tak też faktycznie było. Ocierał czółkiem o moją skórę, a ja odruchowo zaplątałam palce na jego karku. Wtedy wyraźnie się uśmiechnął, lecz nie jestem pewna, czy był to prawdziwy uśmiech. Ciepła, wilgotna ciecz w formie łzy, spłynęła po moim obojczyku, ale nie przerwała ona tańca, bardziej go urozmaiciła. Chłopak umocnił swój uścisk na moich plecach, a ja szeroko otworzyłam oczy, ale one i tak i tak, same się zamykały, więc nie trwało to specjalnie długo. Dolna warga Zayn'a musnęła mój obojczyk, co było takie urocze i przyjemne. Naprawdę, musicie same tego doświadczyć, by wiedzieć, jak to jest, bo tego tak naprawdę nie da się opisać słowami. Uśmiechnęłam się, a piosenka dobiegła końca. Chłopak swobodnie się odsunął i odszedł bez słowa, a ja stanęłam, jak wryta. To koniec? Co to miało być? Oczywiście, liczyłam na coś więcej. Przeprosiny, słodkie słówka, czy też nawet pocałunek, a ten jak nigdy nic sobie ode mnie poszedł! To nie było zabawne, tak, byłam inteligentna, lecz nie potrafiłam zrozumieć, o co może chodzić takiemu Zayn'owi. Raz się na mnie wydziera, raz nie chce mnie widzieć i robi ze mnie pośmiewisko, a raz chce, żebym go zaraz pokochała. To nie było też normalne i coś musiało być na rzeczy, coś konkretnego, bo o jakąś bzdurę na pewno nie chodziło. Męka z rodziną Weston w końcu się skończyła. Złapałam za torbę, zamknęłam swój kreatywnie zrobiony pokój i wyszłam do ludzi-czyli do zwykłych odłamków społeczeństwa, jak to mówi mój dziadek Tom. Malik już tam czekał, widział mnie z daleka, ja zresztą jego też. Co za pacan, opierał się swoimi barkami, o mój ulubiony zabytek w tym domu-Szafę, która wyglądała jak sprzed drugiej wojny światowej. Pewnie jak Wy wszystkie na moim miejscu, udawałam, że zupełnie mnie on nie obchodzi, chyba każda z nas zna to uczucie. Udajesz, że Ci zupełnie nie zależy, a mimo to chcesz więcej i więcej. Aiden gdzieś zaginął, niepokojąca była ta cisza. Bez niego, to było inne życie, na pewno spokojniejsze. Niewinne krople deszczu obijały się o stare okiennice, co było masakrycznie głośne. Zain wpatrywał się we mnie, a ja w niego i tak, aż kto pierwszy nie mrugnie. Niespodziewanie wraz z miną Malika było słychać otwarcie sypialni tatusia. Po czym poznałam, że to jego drzwi? Zaskrzypiały z lekka, to był dopiero nieprzyjemny odgłos dla ucha. Dlatego też ojciec nie zamykał drzwi na noc. Z sypialni wyszła o dziwo Ellen, wraz z Eddem. Gdy tylko przerwali nam niezręczną ciszę, Malik od razu zajarzył, co robili, a ja nie za bardzo, bo była jeszcze zielona w tych sprawach. Zacny uśmieszek opromienił jego buźkę, a nogi same pociągnęły go do auta. Dwójka dorosłych patrzyła na siebie, niczym zakochane po uszy nastolatki, a ja nadal nie zapałam, o co im chodzi.-Scarlett, idziesz?-Zapytała czarnoskóra trzydziestka. Przytaknęłam cicho i poszłam za nimi rozkojarzona. Zaynie siedział już spokojnie z Aiden'em w aucie.- Yyy, tatusiu mój drogi... Co Aiden robi w aucie Ell do jasnej cholery?!- A co może robić? Siedzi, nie widzisz?- Prychnął zauroczony.- To żart, prawda?- Warknęłam pod nosem i wsiadłam na tylne siedzenia.- Oj, córeczko. Zayn zagwarantował mi, że się nim zajmie, więc o nic się nie martw.- Ta...-Zamknęłam za sobą drzwi, spoglądając na mulata. Nadzwyczajnie puszczał oczko mojemu ojcu.
Trzydzieści minut drogi, lecz było warto. Za wielkim murem, ogrodzonym drutami stał ogromny budynek. Był blok A, B i FF-czy Faza Fikcyjna, tak przynajmniej wyjaśniła mi Weston. W czwórkę wpadliśmy do środka. W kaczym rzędzie podążaliśmy za ciotką nastolatka. Doszliśmy do szatni, oczywiście do szatni dla personelu. Doszła do swojej szafki i każdemu z nas dokładnie się przyjrzała.-Więc, robimy to tak... Ja idę na B i FF ze Scarlett, a Wy chłopcy trzymajcie się bloku A, możecie wchodzić do każdego pokoju, ale gdy ktoś Was o coś spyta, mówcie, że jesteście od 8035. Zapamiętajcie, lub będziecie mieli spore kłopoty, prawda Zaynie?- Popatrzyła na niego z ogniem w oczach. Przytaknął cicho.-No dobrze Scarlett, uważam iż jesteś bardziej dojrzała i dasz radę mi pomóc...-Zgięła się do szafki po swój strój roboczy.-A Wy co jeszcze tutaj robicie?- Spojrzała na osobników płci męskiej.- Znikać, już!- Tak też zaraz zrobili, zniknęli.- O czym to ja... Ach, tak. Pójdę się szybko przebrać, a Ty w tym czasie zepnij mocno włosy. Nie chcemy mieć przecież wypadku.- Uśmiechnęła się ostatni raz i zniknęła za szeregami szafek. Ciekawe, o co mogło jej tak właściwie chodzić z tymi włosami. Jak można spowodować wypadek włosami, byłam taka głupia. Nie zdawałam sobie sprawy, jacy ludzie mogą być straszni. No cóż, spięłam te włosy w mocnego koka i po chwili pojechałyśmy na górę, z czego przeszłyśmy na blok B. Tam dostałam pierwsze zadanie, musiałam złożyć wizytę pewnego 22latka. Dostałam od Ell tacę z jedzeniem i radę "Nie bój się, każdy kąt każdego przydziału jest monitorowany". Otworzono mi drzwi, przed moimi oczami pojawił się szare, skromne pomieszczenie. Jedno zakratowane okno, twarde metalowe łóżko i krzesło. Na łóżku siedział mężczyzna. Brunet, zielonooki. Zabójczo przystojny. Przyglądał mi się z wrogością w oczach.- Postaw, wsuń pod łóżko i usiądź.-Jego zachrypnięty, cichy, lecz stanowczy głos mnie oczarował. Postawiłam tacę na ziemi, wsunęłam spokojnie pod łóżko i powoli usiadłam na taborecie.-Witam Cię, Sky.-Umarłam, spadłam kompletnie w nicość. Oddychanie zrobiło się ciężkie, bicie serca wydawało się gigantycznie szybkie.-Skąd Ty...- Zamiast odpowiedzi dostałam sarkastyczny uśmiech.

wtorek, 17 marca 2015

Chapter three

Chłopak patrzył na mnie, jak na nowo kupioną zabawkę. Przyglądał mi się i zdawało mi się, że spoglądał na swoje odbicie w mych, jakże zwyczajnych źrenicach. Kilka sekund wydawała się być wiecznością, chłopak nie pofatygował się, aby wydusić z siebie, jakikolwiek dźwięk, jak nigdy nic szeroko się uśmiechnął. Następnie odsunął się, wyprostował i złapał za rękę, splątał nasze palce, co było dziwne przyjemne. Mimowolnie czerwone rumieńce ukazały się na moich zimnych policzkach, co nie trwało, zbyt długo. Chłopak po chwili stania, pociągnął mnie w stronę oświetlonej ulicy, która niebyła, jakoś specjalnie ładna. Nie chciałam dać mu za wygraną, więc zaczęłam ciągnąć go w inną stronę i krzyczeć, że jak mnie nie puści, to pójdę na policję. Oczywiście, nic to nie dało, pogorszyłam tylko sprawę. Nastolatek na samym środku ulicy zaostrzył swój uścisk. Ściskał moją dłoń tak mocno, że prawie padłam na kolana z bólu. Czułam, jakie będę miała siniaki i to jeszcze, przez jakiegoś
niezaspokojonego psychopatę, najgorsza myśl, jaką dotąd miewałam. Pociągnął mnie, cały czas trzymając mnie za lekko siną rękę, a ja niechętnie szłam za nim, bo co, do cholery mogłam innego zrobić?! Nie miałam żadnego planu ucieczki, bo w sumie nie chciałam uciec. Chciałam dowiedzieć się, czego ode mnie oczekuje, ale również chciałam, aby był bardziej delikatny, wobec mnie. Całe dziesięć minut szliśmy w ciszy, aż chłopak zatrzymał się przed domem, który najwyraźniej należał do jego, lub jego matki. Nie było, aż tak źle, jak sobie wyobrażałam. Zwykły mały, biały dom, jak prawie każdy tutaj. Puścił mnie, może nie tak dokładnie puścił, położył swoją dłoń na moich plecach i popchnął do środka, usłyszałam tylko szloch kobiety, który dochodził z góry. Brunet wszedł za mną, zamknął drzwi i stanął tak blisko mnie, że czułam jego oddech na swojej szyi. Miałam nadzieję, że przetarcie brzuchem, o moje plecy było niechcącym dotykiem, lecz każdy mógł się domyślić, że to było zaplanowane. Odczułam, że chłopak się uśmiechnął i pokiwał lekko głową na boki. Zrobił krok w bok, po czym poszedł przed siebie, aż doszedł do progu kuchni. Spoglądnął na mnie zza rogu:
-Idziesz, czy będziesz, tak tam stała?- Nie dostał odpowiedzi, więc postanowił spróbować jeszcze raz- I tak dzisiaj stąd nie wyjdziesz. Idziesz, czy nie?- Uniósł brew do góry. Skrzyżowałam ręce na piersiach i poszłam za nim. Nie wiem dlaczego, ale moje oczy stały się szklanymi oczami. Chłopak zatrzymał się przy zlewie, a ja przystanęłam obok.
-Chcesz coś do picia? Może jesteś głodna?-Puścił wodę i opłukał swoje suche dłonie. Uniosłam brwi do góry, parsknęłam cicho, a on spojrzał na mnie zdziwiony- Coś nie tak?
-To żart...? To żart, tak?! Czego Ty ode mnie chcesz, wypuść mnie cholerny zboczeńcu! Nawet Cię, człowieku nie znam!
-Ale poznasz- Uśmiechnął się tylko- Może nie czegoś, ale kogoś. Kogoś, kto będzie ze mną, gdy stracę najważniejszą kobietę w moim życiu... Kogoś, kto po prostu będzie, bez względu na to, czy chce, czy też nie. A Ty właśnie wydajesz się idealna do tej roli- Nawet nie zdążyłam odpowiedzieć, a jakie ręce już znalazły się na moich biodrach, po czym ja zostałam posadzona na zimnym blacie kuchennym- Słuchaj Mała. Nie interesuje mnie, to czy chcesz wrócić do domu. Jedyne, czego JA teraz nie chcę, to Twój płacz- Przystanął z nogi, na nogę- Mam dość jakiegokolwiek płaczu, codziennie muszę go słuchać, więc chociaż Ty sobie daruj.- Patrzył prosto w moje szklane oczyska. Czułam się niezwykle nieswojo i lekko winna, lecz uważałam, że moja reakcja była normalna. Przecież każdy by myślał, o tym, co zamierza z Tobą zrobić, a nie o tym, że ma problemy z matką. Szczerze, to z początku nie było mi go żal, tylko  później, jak patrzył mi prosto w oczy swoimi zielonymi ślepiami, to przechodziły mnie ciarki, może dlatego, że miał tak bardzo smutne oczy, które były już zmęczone, tym zmarnowanym widokiem, który go otacza z każdej strony. Jako grzeczna dziewczynka, pokiwałam delikatnie głową, a on ukazał lekki uśmiech, uniósł kciuk i przejechał nim po moim czerwonym policzku. Jak poczułybyście się na moim miejscu, doświadczając takiego gestu? No właśnie, przyjemnie, bo nie pamiętam bym miała bliższe spotkanie z chłopakiem, aż do tej pory. Chłopak nie czekał dłużej i postawił mnie na podłogę, następnie niespodziewanie kobiecy krzyk rozniósł się na cały dom, a może nawet na całą okolicę. Niebieskooki przystanął z nogi na nogę i obrócił się do mnie tyłem, mogłam się domyślić, że pojedyncza łza pragnęła się ujawnić, i tak też było, lecz Nastolatek nie chciał się nią pochwalić. Cóż, może pod przebraniem denerwującego + napalonego psychopaty, kryła się twarz małego, zranionego, pozbawionego nadziei chłopczyka, bynajmniej na to wyglądało. Dosyć szybko się opanował, złapał mnie za dłoń i krzyknął "Już mamo, już idę!", po czym powolnym krokiem weszliśmy na górę. Przed drzwiami do pokoju Pani Tomlinson, chłopak zdążył się zatrzymać i na mnie spojrzeć, a ja jak głupia odwzajemniałam każde jego spojrzenie.
-Udawaj, że jesteśmy razem. Zawsze pragnęła przed śmiercią zobaczyć mnie z ukochaną, chociaż udawaj...- Lekko pogładził moją skórę kciukiem i otworzył powoli drzwi.
-Dobrze...-Przytaknęłam szepcząc, a chłopak się uśmiechnął. W pokoju zastałam dość młodą kobietę, a przynajmniej wyglądała młodo, lecz smutek ją oszpecał  to nawet bardzo. Kobieta szybko się ogarnęła, również ogarnęła swój płacz i się uśmiechnęła, chyba na mój widok. Lou również się uśmiechnął, puścił mnie i poszedł przytulić swoją mamę. Ja natomiast przystanęłam obok i uścisnęłam jej dłoń, bardzo delikatnie, gdyż była taka krucha, że aż bałam się, że mogę ją zgnieść.
-Cześć, Mamo- Tommo przystanął obok mnie i podrapał się po karku- Emm, to jest...- Zapowiadało się na to, iż nastolatek nie wie, jak mam na imię, więc postanowiłam go uratować.
-Oh, Louis... Sama umiem się przedstawić- Uśmiechnęłam się uroczo i złapałam go za dłoń, tak by jego mama, to zauważyła- Nazywam się Scarlett Steel, proszę Panią- Chłopak szybko złączył nasze place, zupełnie tak, jakby nigdy nie chciał już ich puścić.
-Witam Cię Scarlett, tak się składa, iż...-Kobieta lekko się podniosła- Ja jestem Kristen Tomlinson, ale mów mi po prostu Kristen- Wymusiła uśmiech, który wyglądał niesamowicie realistycznie- W końcu mój mały syneczek znalazł sobie kogoś, kto jest wart jego miłości- Uśmiechnęłam się, lecz mój uśmiech nie wyglądał tak dobrze, jak jej i chyba, to zauważyła.
-Tiaaa,..-Mruknął pod nosem Tomlinson, a kobieta tylko cicho się zaśmiała.
-No już, siadajcie!- Kristen wskazała na krzesło, które stało obok łóżka. Chłopak lekko się zarumienił, bo było tylko jedno krzesło, więc kobieta oczekiwała, że usiądę mu na kolana. Pomyślałam sobie: "I co jeszcze?! Może mam go jeszcze pocałować i wymówić, jaki on jest idealny?!", co prawda, chciałam być jeszcze bliżej jego, a z drugiej strony chciałam, jak najszybciej uciec. Chłopak w pełni uśmiechnięty usiadł na krześle, a ja znów byłam tak jakby w transie. Ocknęłam się dopiero wtedy, gdy złapał mnie w pasie i pociągnął na swoje uda. Uścisnął mnie w talii, po czym po prawił moje nogi, tak, że siedziałam na nim praktycznie bokiem. Jakże jego uroczy uśmiech nie miał zamiaru się schować, a Kris była w niebo wzięta, bo przecież miała powód. Jej syn, nazywany również jako "męska dziwka", w końcu znalazł sobie dziewczynę i już nikt nie mógł powiedzieć, że jest homo, czy też bi. Miał dziewczynę, ale udawaną, przynajmniej udawanie dawało mi poczucie miłości... Niedługo potem jego dłonie gładziły moje uda, zupełnie inne uczucie, wręcz wspaniałe, pełne poczucie bezpieczeństwa i miłości, nawet nie prawdziwej, ale jednak jakiejś na pewno. Odgarnęłam włosy do tyłu i nerwowo się uśmiechnęła, bo zupełnie nie wiedziałam, jak mam się zachować. Matka była najwyraźniej zachwycona naszą obecnością tutaj, w końcu nie siedziała już w samotności, więc mogła swobodnie się wygadać.
-Ojej, masz naprawdę oryginalną urodę... Jesteś piękna, pod każdym względem... Nigdy nie widziałam, tak...- Przerwało jej pukanie do drzwi, kobieta westchnęła cicho i znów postanowiła się wygodnie ułożyć- Proszę wyjść!
Zaraz po tym, do pokoju weszła czarnoskóra kobieta, w stroju pielęgniarki, który obciskał jej ciało z każdej strony. Za sobą ciągnęła wózek z lekami i ciężką butlą gazową, nie miałam bladego pojęcia, jak ona się tutaj z tym dostała. Spojrzała na Kristen, następnie na mnie i najwidoczniej zdziwiona uniosła brwi do góry. Lekko poirytowana stanęła przy łóżku Pani Tomlinson i założyła przezroczyste rękawiczki, co chwilę na mnie zerkając.
-Dzień Dobry Kristen, jak się dziś czujesz?- Spytała pielęgniarka, a Kris zakaszlała.
-Cześć Ellen, o wiele lepiej, mój syn w końcu ma dziewczynę!- Uśmiechnęła się, a nowo poznana Ellen spojrzała na mnie ubogim wzrokiem. Lou widząc jej spojrzenie lekko się zaniepokoił, chyba się domyślał, że może mnie skądś kojarzyć. Zapadła ciszy, a Kristen nie wiedziała dlaczego, więc szybko ją zniszczyła- Ellen, to jest Scarlett, Scarlett Steel. Scarlett, to jest Ellen, Ellen Weston!- Najpierw spojrzała na mnie, oczywiście z uśmiechem na twarzy, a potem na Weston, która już zaczęła kojarzyć kim jestem. Szybko postanowiłam zadziałać, nie chciałam, aby Louis miał kłopoty, bo przecież już wystarczająco ich ma, ja też nie chciałam ich mieć, ale wiedziałam, że już i tak, czy siak będę je miała.
-Dobry wieczór, Pani Weston. Miło Panią poznać, naprawdę. Widzę, że jest Pani zajęta, a raczej Panie... To może... Louis! Może zostawimy je same? No wiesz, nie możemy przeszkadzać, bo to niekulturalne!.. No chodź już- Mówiłam to z takim poddenerwowaniem, że nie zdziwiłabym się, gdyby nikt nic nie zrozumiał. Błyskawiczne gadki mi nie wychodziły, zeszłam z chłopaka i złapałam go za rękę, po czym podciągnęłam do góry- Chodź już, obiecuję, że niebawem na pewno znów się zobaczymy, ale teraz jestem... Jesteśmy! Naprawdę zmęczeni, no i ten... Pójdziemy się położyć spać, bo- Louis się wtrącił, przerywając mi jednocześnie.
-Oj, Scarlett, Ty jak się rozgadasz, to nie umiesz przestać- Uśmiechnął się tak samo nerwowo, jak i ja- Lepiej chodź już, bo wiemy, że już ze zmęczenia jesteś marudna!- Zaprowadził mnie w stronę drzwi. Obydwie kobiety patrzyły na nas z lekkim przerażeniem, a zarazem śmiały się z nas spojrzeniami- Jak będziesz, lub będziecie, czegoś potrzebowały, to wołaj!- Powiedział wychodząc z pokoju i zamykając za sobą powoli drzwi. Wziął głęboki oddech, gdy już było po wszystkim, po czym oparł się plecami o dość zimną ścianę- Co to było?! Wydaję mi się, że się znacie, albo...?- Schował twarz w swoich dłoniach, a ja powoli schodziłam po schodach.
-Nie, to znaczy... Ja jej nie znam, ale ona może mnie znać... Mój tata mieszka tu od urodzenia...- Wzruszyłam ramionami, udając obojętną, ale tak naprawdę  cholernie się bałam, że tata się dowie, o tym, iż spałam u jakiegoś chłopaka, którego nawet nie znam.  Tommo szybko dorównał mi kroku, wyprzedził mnie i pokazał mi gestem dłoni, gdzie będę spała. Co prawda, łóżko na którym miałam spędzić całą noc było dość duże, by spały na nim dwie osoby, a z tego, co podejrzewałam, to nie ma tu żadnego innego łóżka, no chyba, że kanapa, lecz wątpiłam, by miałby się tam gnieść, ponieważ jakaś dziewczyna ma zachcianki. Uniosłam brwi do góry, po czym podeszłam do drewnianego łoża, przejechałam palcami po całym jego długości, podziwiając przy tym materiał narzuty. Chwilę się zastanawiałam, czy zaryzykować, ale w końcu przełamałam barierę.
Wzięłam głęboki wdech i wydech, a następnie obróciłam się w stronę chłopaczyny- Dlaczego, tak bardzo Ci zależy, abym została? Będę miała kłopoty, Ty zresztą też, jak mnie zdenerwujesz. Nie sądzę, że warto ryzykować, tylko dla takiej kruchej istoty, jak ja. Również nie sądzę, abyś był pedofilem, chociaż mogę rozważyć tą opcję...- Chłopak nie odpowiedział, bynajmniej na tą chwilę. Na ostatnie moje zdanie uśmiechnął się, pokręcił tylko z niedowierzaniem głową.
-Myślałem, że zdążyłaś się domyślić... Ale jednak się myliłem, naprawdę nie wiesz?- Uniósł brwi do góry- No cóż, może jakbyś była spostrzegawcza, to...- Wzruszył ramionami- Byś była tego całkowicie świadoma. A teraz, no już, chodź spać, im szybciej zaśniesz, tym szybciej wyjdziesz- Uśmiechnął się nieśmiało- Nie będę Ci przeszkadzał, moja koszulka jest pod poduszką, więc śmiało się przebierz- Przełknął cicho ślinę, a następnie odszedł w stronę kuchni. Westchnęłam cicho i rzuciłam się na łóżko plecami. Jak miałam zasnąć, mając świadomości, że mój tata zastanawia się, gdzie się właściwie podziewam. Byłam zmęczona, więc wystarczyło kilkanaście minut, bym zapadła w sen zimowy, pomijając fakt, że było to lato. Śniło mi się, że ponownie spotkałam moją ofiarę z kawiarni, Zayn'a. Był zabójczo przystojny, w pełni mi się podobał, lecz, jak to ja, musiałam obudzić się w najlepszym momencie, kiedy byłam bliska dotknięciu jego, jakże ślicznych kości policzkowych. Louis leżał tuż obok mnie i patrzył na moje rude, długie włosy, które rozłożyły się na całej poduszce. Nie długo potem, wahając się nieco, zaczął je dotykać i to na pewno mnie obudziło. W ogóle zapomniałam, że zostałam "uprowadzona" i jak nigdy nic, przeciągnęłam się, rozluźniając, przy tym napięte mięśnie. Niechcący walnęłam go zaciśniętą pięścią w pierś, ale chłopak tylko przyjaźnie się zaśmiał. Ja odskoczyłam w bok, prawie spadłam z łóżka, lecz chłopak w ostatniej zdążył złapać mnie za nadgarstki i przyciągnął do siebie, tak blisko, że mogłam poczuć, jak szybko bije jego serce i przy okazji obija się, o płuca. Teraz miałam możliwość obejrzeć jego tatuaże z bliska, z bardzo bliska. Był taki ciepły, grzało od niego gorąco, a jego oczy były tak niebiańsko błękitne. Oblizał suche usta, dając mi wyraźny znak, że ma chęć mnie pocałować, co było naprawdę mnie pociągało. Pokiwał lekko głową i przeniósł swoją dłoń na moje plecy, przybliżając mnie do siebie jeszcze bardziej. Nie miałam już żadnego wyjścia, nie mogłam się wycofać. Delikatnie usadowił swoje usta na mojej dolnej wardze i już chciał pogłębić pocałunek, ale przeszkodziła mu mama schodząca razem z Panią Weston. Kris głośno się roześmiała, a chłopak szybko zszedł z łóżka, mało co, a by zaliczył glebę. Ellen pokiwała zawstydzona głową, a to przecież my powinniśmy się wstydzić, owszem ja się wstydziłam i wyglądało na to, że Louis też. Szybko wstałam i zobaczyłam, że mam na sobie tylko koszulkę chłopaka, a stringi tak, czy siak było widać. Splątałam  palce, by były mniej widoczne, szybko zebrałam swoje ciuchy z podłogi i skierowałam się do drugiego pokoju. Zamknęłam się w nich, a Kristen zaczęła gratulować Tomlinson'owi, bo myślała, że staraliśmy się o dziecko. Mało co się nie poryczałam ze śmiechu, nawet poważnego pocałunku nie było, a jej się wydaje, że zaraz będę miała brzuch, jak w 5 miesiącu... Pokiwałam z niedowierzaniem głową i ubrałam się w swoje cichy. Nagle mnie coś oświeciło, wczoraj nie zdążyłam się przebrać, tylko od razu poszłam spać, więc, jak koszulka Louisa znalazła się na mnie? Zdenerwowałam się i to bardzo. Jak mógł, aż tak sobie pozwolić...  Miałam ochotę go udusić, pomimo tego, że strasznie mi się podobał. Zostawiłam jego koszulkę na podłodze i wyszłam z ciasnego pomieszczenia. Ellen już na mnie czekała przy stole, a Tommo zajął się śniadaniem, natomiast Kristen przyglądała się swojemu synkowi. Ell przyglądała mi się dość wrogo, usiadłam na przeciwko.
-A więc, Scarlett.- Ściskała kubek w swoich dłoniach.- Tata wie, że tu jesteś?- Spuściła wzrok, na zawartość kubka. Nie spodziewałam się takiego pytania, skąd ona do cholery wiedziała, że jestem tu u taty. Myślałam, że może podsłuchała, jak gadałam z Brunetem, ale to nie było to. Przełknęłam głośno ślinę i pokiwałam sprzecznie głową. Kobieta zacisnęła wargi, tworząc z nich prostą linię.- Tak też sądziłam... Nie denerwuj się, nie powiem mu o tym, jeżeli sobie tego nie życzysz.  Ale pojedziesz ze mną, nie zostaniesz tu.- Wypowiedziała ostatnie zdanie, a Louis zareagował dość agresywnie. Rzucił nożem do masła, w ścianę i wyszedł nerwowym krokiem z kuchni.
-Gdzie pojadę?- Uniosłam ze zdziwienia brwi do góry. Ellen, tylko popatrzyła na odchodzącego na górę nastolatka.
-Chyba, aż za bardzo się mu spodobałaś- Uniosła brwi do góry i lekko się uśmiechnęła- Odwiozę Cię do domu. Nagadam, coś Edd'owi i nie będziesz miała już kłopotów,- Zapewniła kobieta i dopiła swoją czarną kawę.
Chwilę jeszcze się zastanowiłam, skąd ona o tym wszystkim wie i dlaczego chce mi pomóc, ale nie trwało to zbyt długo- Dzię... Dziękuję- Uniosłam kącik ust do góry i wstałam od stołu. Pani Weston również na nic nie czekała i od niego wstała. Schowała kubek do zmywarki, złapała za jasnobeżowy płaszcz i narzucając go na siebie podeszła do sofy, na której siedziała Kristen.
-Dzisiaj pod wieczór do Ciebie wrócę i od razu dam Ci tą receptę, dobrze?- Pani Tomlinson zdawała się nieco zamulona, lecz umiała jeszcze pokiwać zgodnie głową. Ellen poklepała ją po ramieniu, po czym zwróciła się do mnie- To jedziemy. Wszystko wzięłaś?
-Tak, tak- Puściła mi oczko. Poszłyśmy do wyjścia, kulturalnie otworzyła mi drzwi.
-Do widzenia, Louis!- Zdążyła sprostować atmosferę. Na zewnątrz stało już skromna, czarna Toyota. Wsiadłyśmy, zajęłam miejsce pasażera z przodu, zapominając o pasie, ale Ellen widząc, to że go nie zapięłam, nic nie powiedziała. Zapięła swój i wyjechała z podjazdu Tomlinson'ów. Dom taty znajdował się na końcu miasteczka, co znaczy, koło pobliskiej plaży. Weston zdawała się być bardzo wierzącą osobą, w aucie nie zabrakło różańca, który kiwał się na wszystkie strony, gdy kobieta przyśpieszała. Lub obrazków z Aniołami, czy też Matką Bożą, które miały dawać przekaz: "Warto wierzyć, bo wiara, to jedyna sensowna czynność na świecie Bożym", co było dość nietypowym przekazem dla chrześcijaństwa, bynajmniej dla mnie. Nie jechałyśmy całą drogę, tak całkiem w ciszy. Zapytała się mnie, co robiłam z Louisem, czy pierwszy raz tam była, czy go znam. Potem jeszcze mówiła, że nie zrobiłby mi nic groźnego, bo zbyt dużo już przeżył. Wspomniała jeszcze, o tym, jak pamięta mnie, jak byłam jeszcze malutką dziewczynką, a teraz jestem naturalnie piękną kobietą. Po jakiś 20 minutach dojechałyśmy do domu, to znaczy do domu mojego Taty. Bez pukania wtargnęłyśmy do środka, a w wewnątrz zastałyśmy Aiden'a i Edd'a, którzy zajadali się kanapkami, popijając przy tym herbatę. Aiden na sam nasz widok zrobił dziwną minę - duże oczy, zaciśnięte wargi i ta wstydliwa chwila, kiedy przełknął głośno ślinę. Błyskawicznie wstał od stołu, a Tata zaraz po nim, z coraz większym uśmiechem na twarzy.  Skupionym wzrokiem zeskanował atrakcyjne ciało ciemnoskórej kobiety, a ta równie dobrze szeroko się uśmiechnęła.
-Edd...-Po woli stawiała kroki w jego stronę.
-Ellen!- Rzucił się na nią z ramionami. Wyściskał ją, tak mocno, że mogłam mieć obawy, iż zaraz złamie jej kości.
-Tak dawno się nie widzieliśmy...- Zanurzył głowę w zgłębieniu jej szyi.
-Tak, masz rację. Wydaje się, jakby minęły wieki- Zaśmiała się, a Edd wydawał się taki szczęśliwy, z każdym kolejnym jej zdaniem. Młody usiłował coś z siebie wydusić, coś powiedzieć, lecz coś go zamurowało, nie mógł oderwać od nich wzroku, a mi zrobiło się momentalnie smutno. Coś we mnie pękło, poczułam zupełną pustkę... No bo w końcu, nie miałam nigdy u swojego boku mężczyzny, który mógłby mnie przytulić, tak jak Tata Ellen. Po momencie obydwoje spojrzeli się na mnie, a pielęgniarka odsunęła się od dawnego strażaka, co było nie lada zadaniem.
-Dzień dobry, Scarlett. Więc, dobrze się bawiłaś?-  Spytał ojciec, a mi zabrakło słów. Wydawało mi się, że zrobi mi aferę, że będę miała szlaban na całe wakacje, a tu padło tak absolutnie głupie pytanie. Nie odpowiedziałam, uznałam, że nie będę opowiadać, na takie bzdury, a moja reakcja taty specjalnie nie zdziwiła.
-Twoja córka spędziła calutką noc u mnie, więc była w pełni bezpieczna! Nie gniewaj się na nią, to moja wina, bo... Była już dość późna godzina, a ja nie chciałam, aby wracała taki kawał sama do domu.- Wyjaśniła atrakcyjna przyjaciółka Taty.
-Nie gniewam się, cieszę się, że się trochę zabawiłaś- Złapał za talerz i poszedł z nim do kuchni. Ellen uśmiechnęła się do mnie, a potem spojrzała na Aiden'a.
-Dzień...Dzie... Dzień dobry, proszę Panią- Ledwo co wydusił z siebie.
-Dobry, Aiden- Poczochrała mu włosy, po czym poszła za tatą.
Uczeń podstawówki podążył za nią wzrokiem, lecz później zawitał nim na mnie. Wzruszył ramionami i wydął wargi. Wypuściłam nerwowo powietrze, skrzyżowałam ręce i poszłam do swojego pokoju. Rzuciłam się bezwładnie na łóżko i odpłynęłam myślami patrząc na moją niesamowicie naturalną tapetę.

poniedziałek, 9 lutego 2015

Chapter Two

Powędrowałam do kawiarni, chciałam kupić sobie kawę latte cafe, która chociaż odrobinę doda mi siły. Podeszłam do lady i przyglądnęłam się dokładnie menu, które wyglądało niesamowicie przepysznie. Zamyśliłam się, często tak miałam, wtedy nie kogo nie słyszałam i nie widziałam, moja uwaga była poświęcona rzekomej rzeczy, która mnie interesowała. To było słaba chwila na zamyślenie się, od drugiej strony lady przyszedł nieznośnie przystojny mężczyzna, szczególną zaletą jego wyglądu były dziary na ciele, bardzo widoczne, ale nadzwyczajnie ciekawe i piękne. Wyszłam na kompletną idiotkę, mówił do mnie z jakieś 5 minut, a ja ani drgnęłam. Jejku, jaki wstyd... aż do chwili kiedy, nie wytrzymał i z szerokim uśmiechem na twarzy zaczął machać mi dłonią przed twarzą, cały czas powtarzając zapytanie, czy wszystko ze mną okay. W końcu się wzdrygnęłam, a przy okazji zarumieniłam, co przy piegach wygląda okropnie bynajmniej, dla mnie...
-Emm... hej- Pokiwał delikatnie głową na boki, przymrużając oczy i lekko się uśmiechając- Wszystko okay? Wydawałaś się, jak w transie...- Zgiął się i oparł łokcie na blacie, a uwodzicielski uśmiech nie schodził z jego buźki, która z lekka była pokryta szorstkim zarostem- czy coś w tym stylu- zachichotał brunet dosyć łagodnie, a niebieskie ślepia chłopaka nie spuszczały ze mnie wzroku.
-Przepraszam, trochę mi za to wstyd- Zacisnęłam wargi, tworząc z nich perfekcyjnie prostą i przy okazji długą linię- Po prostu się zamyśliłam, tyle...- Odetchnęłam głęboko i przetarłam moją zarumienioną twarz dłońmi. Przełknęłam ślinę, która zdążyła zebrać się w moim gardle, po czym sięgnęłam po portfel do torebki. Jasno różowy, więc dziewczęcy. Nie był, aż taki duży, mieścił się w skali normy. Trzymałam go w prawej ręce i jeszcze raz spojrzałam na menu kawiarni- Poproszę średnią latte i jeślibyś mógł to dodaj więcej mleka, niż zwykle- Otworzyłam lewą dłonią jasno różowy portfel i uniosłam mimowolnie brwi do góry, widząc tak wielką sumę pieniędzy. Chłopak popatrzył na mnie z rozbawieniem i po chwili się wyprostował.
 -Nie masz przy sobie pieniędzy?- Prychnął bezczelnym uśmiechem, z nadzieją, że naprawdę nie mam sobie kasy. Przecież nie mogłam wyjść z domu bez pieniędzy, mama by do tego nie dopuściła. Nie mogłam się powstrzymać, beztroski uśmiech sam wszedł na plan główny.
-Otóż, Panie...- Spojrzałam identyfikator chłopaka, zamrugałam kilkukrotnie, udając pustą lalkę- Tomlinson, mam dla Pana przykrą wiadomość. Mam pieniądze i jestem wypełniona nimi, aż po brzegi. Tak właśnie- Puściłam mu oczko, po czym położyłam na blat więcej dolarów, niż powinnam mu dać. On zrobił wielkie oczyska, jakby zobaczył ducha, po czym łapczywie złapał za kasę, zaczął przeliczać, a następnie głośno przełknął głośno ślinę- Nie dziękuj, starczy Ci na następny tatuaż, a teraz... raz, raz. Zaraz chcę widzieć tu moją kawę- Chłopak zaraz potem schował pieniądze do kasy i bez sprzeciwień pokiwał głową na tak. Widać po nim było, że był lekko skrępowany całą tą zaistniałą sytuacją, ale nie chciał tego jakoś zbytnio pokazywać. Zza ściany było słychać krzyki i rozbijające się talerze, lekko się wystraszyłam, no bo kto by pomyślał, że takie zachowanie jest dopuszczalne i to jeszcze w miejscu pracy. Absurdalny absurd, ktoś, coś w końcu powinien z tym zrobić, ale ta rola już nie należała do mnie. Schowałam portfel z powrotem do torby, a następnie wyciągnęłam z niej telefon. Pierwsze co zrobiłam, to spojrzałam na godzinę - 13.13, westchnęłam i odblokowałam ekran blokady. Pierwsze co zwróciło moją uwagę, to nie odebrane połączenie. Okazało się, że to moja mama, chciałam jak najszybciej oddzwonić, lecz zauważyłam, że nowo poznany mi pracownik kawiarni, idzie już do mnie pośpiesznym krokiem, trzymając moją kawę w dłoni. Szybko schowałam komórkę, chłopaka a blat, dzieliły tylko 5cm, aż nagle ktoś popchnął go gwałtownie od tyłu. Brunet upuścił kawę i obił się mocno brzuchem o ostry brzeg blatu. Kawa rozlała się i prysnęła na cały mój nowiutki sweterek. Ja czując na siebie gorącą ciecz podskoczyłam z piskiem do tyłu, zahaczając plecami o innego chłopaka, który właśnie przechodził równie dobrze z kawą, tyle, że jego kawa była lodowata. Przeze mnie wylał ją na siebie, a ja odskoczyłam w bok. Cała kawiarnia umilkła, każdy wzrok był skierowany, tylko i wyłącznie na mnie, co było strasznie krępujące. Brązowooki, który stał za mną patrzył z niedowierzaniem na swoją białą bluzkę, która od kilku sekund nie była już taka biała. Tommo z bólem brzucha, wyskoczył zza lady, trzymając tone chusteczek w ręce.
-Jezus, nic Ci nie jest?- Zapytał szybko oddychając. Ukucnął przy moim brzuchu i za pomocą chusteczek usiłował wysuszyć mój jasnoróżowy sweter.
-Scarlett, nie Jezus.- Wydukałam pośpiesznie- Nie, nic takiego się nie stało- Ułożyłam dłoń całej powierzchni czoła, po czym głęboko złapałam powietrze, by się nie zdenerwować. Przeniosłam wzrok na ciemnowłosego chłopaka, który zabrał jakiejś Panience serwetki i także próbował pozbyć się za ich pomocą ciemnego płynu- A Tobie nic nie jest? Zapłacę za szody, jeśli będziesz ode mnie tego wyczekiwał...- Spuściłam głowę, patrząc na bruneta, który męczył się ze sweterkiem.
-Mi nie, mojej bluzce tak- Mruknął z lekką pogardą w głosie, po czym dodał- Nie wysilaj się, swoje pieniądze możesz sobie wiesz, gdzie wsadzić.- Warknął, a ja wyczułam wściekłość, która właśnie teraz w nim panowała.
-Milszy nie potrafisz być?!- Krzyknął niebieskooki, łapiąc mnie delikatnie za biodro.
-Morda w kubeł, męska dziwko!- Odkrzyknął chłopak, o nieco ciemniejszej karnacji. Tym razem, ja też się zdenerwowałam, a emocje zawsze były silniejsze ode mnie, więc nie mogłam się powstrzymać.
-Jeśli nie umiesz się po ludzku wyrazić, to w ogóle się nie odzywaj! A Ty mnie zostaw, rozmawiałam z Tobą?! Nie, więc właśnie! Obydwoje potrzebujecie lekcji manier!- Warknęłam, a Tomlinson wraz z moim słowami się podniósł. Podszedł do ciemnowłosego i włożył mu brudne, mokre chusteczki za koszulkę. Popchnął go na stół, przy którym siedziała starsza Pani i złapał go za czarną, skórzaną kurtkę, która przypominała moją, tyle, że była męską wersją. Brązowooki odepchnął go od siebie nogą i równie szybko się podniósł, następnie walnął go z zaciśniętej pięści w twarz. Nie doszło do poważniejszej bójki, gdyż wysoki, nieco przy kości facet wbiegł do akcji i stanął pomiędzy nimi. Stałam jak wryta, a następnie pozbierałam wszystkie śmieci, które leżały rozwalone na podłodze. Nie miałam nic więcej do powiedzenia, więc tylko tyle mogłam zdziałać.
-Cholera, Zayn! Co Ty tu robisz?! Dobrze wiesz, że jak sąd się o tym dowie, to dostaniesz karę!- Krzyknął patrząc na ciemnowłosego, Tommo chamsko się zaśmiał, a ja przeprosiłam za niego tą starszą Panię, która mała co nie dostała zawału.- Tomlinson, cisza! Z czego się śmiejesz, lepszy nie jesteś!- Popchnął go na pewno starszy od niego mężczyzna- Na dzisiaj masz wolne, a jutro porozmawiam sobie z Twoją mamą!- Wrócił wzrokiem do Brązowookiego- A Ciebie już tutaj nie widzę, raz powiedziałem i nie będę się powtarzać!- Warknął, złapał go za łachy i wyprowadził z kawiarni. Przymknęłam powieki, wzięłam głęboki oddech i pokręciłam sprzecznie głową.
-Jak to wolne?! Muszę zarobić, przecież dobrze o tym wiesz! Nie możesz mi tego zrobić! Nie, kurwa!- Krzyknął, waląc pięścią o stół, na tyle mocno, że talerzyki, które na nim stały podskoczyły.
-Powiedziałem coś!- Menadżer galerii pomógł mi sprzątać. Chłopak chwilę stał zdenerwowany, opierając się rękoma, o swoje biodra i chciał coś powiedzieć. Obrócił się, poszedł przed siebie, a pod czas swojego marszu zdążył wywrócić nerwowo krzesło. Wyszedł z budynku bez słowa.- Przepraszam za niego, zaraz dostaniesz swoje pieniądze z powrotem... i dziękuję za pomoc, eh...- Westchnął lekko załamany i wyrzucił resztkę porcelanowego szkła do kosza. Podniosłam się i poprawiłam torbę na ramieniu, również cicho westchnęłam i postawiłam krzesło na równe nogi. Obejrzałam się dookoła własnej osi i dopiero teraz spostrzegłam, że każdy klient uciekł, prócz mnie.
-Osobiście wolę moją kawę, od pieniędzy- Uśmiechnęłam się słabo, wiedząc, że żaden uśmiech nie jest w tej chwili na miejscu,
-Oczywiście, nie ma problemu!- Po krótszym momencie pomieszczenie wyglądało, tak jak wcześniej- Mów mi Bob, żeby nie było, aż tak sztywno...-Westchnął, ze świadomością, że tak czy siak, jest już wystarczająco sztywna atmosfera.
-Okay, Bob. Ja jestem Scarlett...- Uniosłam kącik ust do góry i oblizałam suche już od krzyku wargi. Poczułam straszne kucie w gardle, zdarłam sobie głos, więc na tą chwilę musiałam cicho odpowiadać. Niemalże szeptem- A jeśli mogłabym zapytać, to... czemu..
-Louis nie chce wychodzić z pracy, kiedy daje mu wolne?- Nawet nie zdążyłam dokończyć, a on już wiedział o co mi chodzi- Nie powinienem tego rozpowiadać, ale matka Lou jest poważnie chora, a leczenie jest niesamowicie drogie. Biedny Tomlinson, nadal ma nadzieję, że jego mama nie umrze- Wzruszył lekko ramionami i wrócił za barek. Bob wypowiadając, tak przykre zdanie, nie okazał ani jednego uczucia, co było dość dziwne. Przygnębiająca prawda, ludzi nic nie dają za darmo, więc nie byłam zdziwiona reakcją Louis'a na wiadomość, że może już stąd wypierniczać. Zbyt długo się nad tym nie zastanawiałam, można powiedzieć, iż poszłam na żywioł.
-Em...umm... Mogę go dzisiaj zastąpić w pracy? W sensie...mogę za niego zarobić trochę pieniędzy, które pójdą na jego przyszłą wypłatę?- Wyjęczałam niepewna. Przecież mógł powiedzieć, że to kompletna bzdura. Bob przystał z nogi na nogę, popatrzył na mnie, jak na idiotkę i skrzyżował ręce na brzuchu.
-Hymm...nie wiem na co Ci to i po co marnować Ci czas w tej norze, ale jeżeli tak bardzo tego chcesz, to proszę... Chociaż tak będę mógł Ci się odwdzięczyć.- Oznajmił, lekko poirytowany i wszedł do kuchni. Westchnęłam i ruszyłam za ladę. Co ja sobie myślałam? Nawet go nie znałam, a już się dla niego poświęcałam. Ludzie mogli nazwać mnie głupią i naiwną, a drudzy mogli powiedzieć, że jestem kochaną dziewczynką, o której każdy marzy. Nie brałam żadnej opinii pod uwagę, po prostu robiłam, to co wydawało mi się mądre i rozsądne, to znaczy, że kierowałam się w życiu umysłem, a nie zwracałam uwagi na zachcianki serca. Byłam ustawiona na rozsądne myślenie, a nie na nagłe pomysły. Zdjęłam skórzaną kurtkę, powiesiłam ją na wieszaku, przy tylnym wyjściu, a następnie zdjęłam brudny sweter. Złożyłam i schowałam do torebki, Bob dał mi zielony fartuszek, a ja założyłam go na podkoszulkę. Musiałam odczekać jakieś dziesięć minut, poprawiając włosy małą szczotką, aż w końcu przyszedł pierwszy klient. Zamówił czekoladowy tort i przy okazji oznajmił, że to dla jego żony, która ma dziś imieniny. Odpowiadałam mu na wszystkie zapytania, najmilej jak potrafiłam. Szeroki uśmiech też mnie nie opuszczał, a wszystko dla niebieskookiego, aby dostał większy napiwek. Moja starania nie poszły na marne, obsłużyłam minimum 20 osób i od każdej dostałam spory napiwek. Wszystkie napiwki poszły na konto Lou, a nie było tego mało. Dostał na konto tyle pieniędzy, ile zarobiłby w trzy dni. Kawiarnia była przepełniona, a ja zostałam jeszcze nad godziny, bo się opłacało. Kiedy Bob był już w pełni zachwycony zarobkami kawiarni, zaproponował mi stałą pracę tutaj. Od razu się zgodziłam, bo ta praca naprawdę była przyjemna, no i dużo ode mnie nie wymagali. Niedługo potem dobiegła 21:30, więc Bob kazał mi wracać do domu, bo i tak już zamykał. Odłożyłam fartuch na miejsce, ubrałam kurtkę, zabrałam swoje rzeczy, a następnie podziękowałam za propozycję pracy. Na zewnątrz strasznie lało, na szczęście miałam przy sobie swoją ukochaną parasolkę. Wyszłam uśmiechnięta z galerii, odetchnęłam świeżym powietrzem i byłam z siebie dumna, że zrobiłam tak dobry uczynek, dla kogoś, kogo nie znam. Poszłam tą samą drogą, którą przyszłam, więc przechodziłam obok fontanny, która pryskała wodą na wszystkie strony. Na jej murku siedział Tomlinson i najwidoczniej marzł, bo trząsł się z zimna, niczym ciułała. Na początku mnie nie zauważył, ale potem poszło już z górki. Niebieskooki wstał i szybkim krokiem do mnie podszedł, był cały mokry, a krople deszczu powoli spływały po jego twarzy. Stanęłam w miejscu, jak wryta, a on bez słowa mi się dokładnie przyglądał. Nagle główna lampa zgasła i tylko małe lampeczki fontanny oświetlały twarz chłopaka. Czysto błękitne światło, świeciło w niebieskie oczy Bruneta, co prześlicznie wyglądało. Efekt światła, sprawił, że jego tęczówki zaczęły błyszczeć, a jego źrenice się powiększać. Rozłożył ręce, a ja już myślałam, że chce mnie objąć, jednak się pomyliłam. Tomlinson nasunął mój materiałowy kaptur mi na głowę i lekko się uśmiechnął, a następnie odsunął, po czym powiedział:
-A już myślałem, że się Ciebie nie doczekam. Siedziałem tu i siedziałem...- Schował ręce do swych kieszeni spodni, po czym przewrócił oczami, patrząc na fontannę- A moje ciało zostało przykryte kroplami deszczówki, zarówno jak i kroplami fontanny...- Wzruszył delikatnie ramionami. Brunet wydawał się lekko załamany, sprawiał wrażenie smutnego, lecz to było tylko błędne wrażenie, lub ja byłam po prostu taka naiwna- Naszej fontanny.-Niezmiernie szybko jego oczy powędrowały na moje ciało, które idealnie zeskanował. Gwałtownie wyciągnął dłonie, które w ułamku sekundy znalazły się na moich kruchych biodrach. Całą swoją siłą przyciągnął mnie do swojego ciała i szeroko się uśmiechnął- Od tylu lat wyczekuję, takiej właśnie kobiety, które biodra perfekcyjnie mieszczą się w moich rękach.- Uśmiechnął się, a ja próbowałam zrobić krok w tył, lecz trzymał mnie, tak mocno przy sobie, że to było właściwie niemożliwe- Nie ruszysz się stąd nigdzie, dopóki nie dasz mi swojego numeru- Uniósł kącik ust, po czym rozluźnił nieco uścisk, ale cały czas był na tyle silny, aby udostępnić mi drogę ucieczki. Patrzyłam na niego z lekkim przerażeniem, nie wiedziałam, jak mam się wobec niego zachować, przecież mógł mi coś zrobić, a tego nie chciałam.. Pokiwałam zgodnie głową
-Dobrze- Szybko sięgnęłam ręką do torebki, bo wydawało mi się, że tam na pewno jest mój telefon, ale wyszło na to, że moje 'na pewno', to tak naprawdę 'chyba'. Zaczęłam szybko grzebać w torbie, byłam lekko poddenerwowana, a następnie straciłam jakąkolwiek nadzieję na szybki powrót do domu. Brunet widząc, że naprawdę nie mam mojej komórki, lekko się zaśmiał, a ja patrząc na swoje buty powiedziałam:- Zostawiłam go w kawiarni... Jutro Ci dam, zgoda? Obiecuję.- Przełknęłam głośno ślinę. Chłopak wywrócił oczami i pokiwał negatywnie głową.
-Nie, nie zgoda. Nie ma numeru, nie ma powrotu do domu. Zapowiada się, na to, że dziś spędzimy tą noc razem.
-Ale mój tata i mój brat będą się martwili, a ja zresztą nie mam najmniejszej ochoty spędzać całej nocy, u boku jakiegoś chłopaka, który nie wie, co to przestrzeń osobista. Zostaw mnie, albo zacznę krzyczeć.- Zagroziłam ze wrogością w głosie, a Niebieskooki, tylko bezczelnie się zaśmiał.
-Krzycz. Tylko zostaw trochę krzyku na później, bo jeśli dobrze pójdzie to...-Schylił się, a jego wilgotne wargi przejechały po moim uchu- Będzie to długa i dosyć soczysta noc.-Ustami zahaczył jeszcze o moją kość policzkową, na której zostawił mokry ślad. Dreszcze wzięły za wygraną, ta bliskość, która nam teraz towarzyszyła była niezwykle gorąca, czułam normalnie, jak temperatura mojego ciała wzrasta, lecz nie mogłabym nazwać tego podnieceniem. Bardziej adrenaliną, której już dawno nie czułam, aż do teraz. Louis wydawał się, tak tajemniczy i niezrozumiały, a jednocześnie chamsko bezczelny, że aż sprawiał u mnie gęsią skórkę. Oczywiście, bałam się, że coś może mi zrobić, ale z drugiej strony myślałam, że to, jakiś głupi żart, ponieważ po co miałby mi coś robić, gdy jego matka leży śmiertelnie chora w domu. Deszcz się uspokoił, a fontanna była coraz słabsza. Nastolatek jeździł wargami, po mojej szyi, a lekko odchylałam głowę do tyłu. Coś nagle we mnie pękło, nie mogłam wydusić z siebie, ani jęku, a co dopiero słowa. Dziwnie zaczęłam się rozkoszować namiętną chwilą, ale to nie byłam ja... to nie mogłam być ja, bynajmniej tak sobie wmawiałam. Jego dłonie delikatnie masowały, moje biodra, jak nigdy dotąd nie były masowane. Wszystko działo się, tak szybko, że nawet nie zauważyłam, iż to był jego cel na dziś. Nagle ból spowodowany malinką na szyi, coś we mnie wzbudził. Otworzyłam szeroko oczy, jednocześnie wydałam z siebie cichy jęk szybko oddychając
-Stop, Louis!- Krzyknęłam szeptem.

niedziela, 8 lutego 2015

Chapter One

Był chłodny, deszczowy i nieco wietrzny dzień, lecz czego innego spodziewać się po tym dziwnie smutnym miasteczku. W Miami było zupełnie inaczej, ciepło i słonecznie, rzadko kiedy padał deszcz, zawsze była ładna pogoda i okazja na ubranie krótkich spodenek, czy też obcisłych topów.. Że też ma matka, akurat w te wakacje rozkazała mi jechać do taty, który od czasów dzieciństwa stracił ze mną jakikolwiek kontakt. Absurd, trzy miesiące u boku mężczyzny, który jest naszym ojcem, ale nie czujemy do niego żadnych głębszych uczuć. Zresztą, mama też była nam obca, jak cała nasza rodzina. Byłam i wciąż jestem inna, można nawet powiedzieć, że wyjątkowa, więc było to normalne, że na dzisiejszą chwilę nikt nie potrafił mnie zrozumieć. W radiu leciała piosenka Ozzy Osbourne'a, jeszcze z czasów 90-tych. Mama kochała go za młodych lat, a więc jego kawałki były już u nas normalnością. Ja osobiście wolałam muzykę klasyczną, najlepiej przyjął się u mnie Fryderyk Chopin i jego zwalająca z nóg rewolucją na fortepianie. Zawsze ciekawiło mnie, to jak ten młody człowiek może być, aż tak utalentowany i mądry. W dzisiejszych latach, rzadko kiedy spotykamy utalentowaną i przy okazji mądrą młodzież, więc z ręką na sercu mogę przyznać, iż warto brać z niego przykład. Jego muzyka jest, niczym poezja dla słuchu i serca. Słuchając jej, można wyimaginować sobie wszystko, dlatego też właśnie go uwielbiam. Rodzice zawsze pokładali we mnie nadzieję, że będę taka sama, jak oni - Nieznośna nastolatka, upodabniająca się do dzieci Emo/Rock'a, lecz ich nadzieję nigdy się nie spełniły. Byłam ich przeciwieństwem, od najmłodszych lat pragnęłam grać na pianinie i tak też się stało.  Całe swoje dnie spędzałam siedząc przy tym fascynującym instrumencie, a więc mama uznała, że muszę pobyć trochę czasu z moimi rówieśnikami i przy okazji zbliżyć się do mojego taty. Jako osoba jeszcze niepełnoletnia, nie mogłam nic poradzić. Co prawda, błagałam ją, aby mi tego nie robiła, lecz wszystkie moje starania poszły do kosza na śmieci, podobnie jak mój wczorajszy obiad. Jako wegetarianka, rzadko kiedy, ktoś zadowalał moje kubki smakowe, więc nic dziwnego, że dzisiaj znowuż byłam na głodzie. Całą pięciogodzinną podróż spędziłam gapiąc się w szybę, o którą obijały się łzy nieba, zwane również kroplami deszczu. Oczywiście, Amelie (imię mamy) próbowała mnie zagadać, ale nawet  na rozmowę nie miałam chęci, więc unikałam jakichkolwiek tematów. Te kilka godzin, wydawały się niemalże zniechęcającą wiecznością, ale w końcu dobiegł koniec. Jak najszybciej otworzyłam ciężkie samochodowe drzwi (ciężkie, bo byłam bardzo krucha i niezbyt silna) i wysiadłam z pojazdu. Myślałam, że zaraz upadnę. Moje nogi były pozbawione siły, lecz z trudnością dały radę dojść do domu ojca. Edd (imię taty) niespodziewanie już na nas czekał, siedział na ganku przed domem i wypatrywał nasze przybycie, popijając przy tym swoją waniliową herbatkę. Mój brat, Aiden, jak zawodowy biegacz prędko pobiegł do tatusia, a ja trzymając się obręczy schodów, trudziłam się by wejść na górę. Zniesmaczyła mnie ta cała sytuacja, widok szczęśliwego ojca, który przytula swojego ukochanego syna, nie należał do moich najlepszych widoków. Do tego ta pogoda, wystarczyło tylko kilka minut, a już byłam mokra tam gdzie nie powinnam. Popchnęłam biało-drewniane drzwi, które wydały nieprzyjemny zgrzyt, a następnie weszłam do środka. Poczułam na sobie dziwne spojrzenie Edd'a, po którym nie wiadomo było, czy jest szczęśliwy, czy raczej niezachwycony moją obecnością tu. Odetchnął głęboko i pokulał w moją stronę, obydwoje byliśmy nieco skrępowani, ale tata dawał sobie lepiej radę ode mnie. Uśmiechnął się i rozłożył ramiona do uścisku. Pozostawało mi, tylko jedno wyjście - przytulenie go. Zrobiłam krok w przód i wpadłam w jego dłonie. Jego wodę kolońską można było wyczuć na kilometr, lecz mi to nie przeszkadzało. Po prostu lubiłam męskie perfumy, więc to był raczej plus, tego krępującego gestu od strony ojca. Niedługo po tym odsunął się i spojrzał mi w oczy swoimi zielonymi ślepiami.
-Cześć, Mała. Jak tam podróż minęła?- Po jego zachowaniu można było się domyślić, że nie wie jak obchodzić się z nastolatkami. Uniósł rękę i poklepał mnie w ramię, przez co mało się nie zachwiałam.
-Hej, Tato. Yhmm...Raczej dobrze.- Ledwo co otworzyłam usta, moje suche wargi zdążyły się do siebie przykleić. Tato patrzył na mnie z niedowierzaniem, uświadomił sobie, że dorosłam..Zmieniłam się, a jego podczas tych momentów nie było. Deszcz nasycił moje włosy, więc zdawałam sobie sprawę, że wyglądałam gorzej, niż powinnam teraz wyglądać. Aiden zbiegł pomóc mamie z torbami, a moje uszy znów zastały nieciekawy odgłos zamykających się drzwi.
-No, to chyba... Spoko- Ten nieprawdziwy uśmiech znów zawitał na jego brutalnie gładkiej buźce. Uniosłam brwi do góry i wzruszyłam wargami. Nie wiedziałam co odpowiedzieć, ani jaki temat poruszyć, więc postanowiłam się jak najszybciej ulotnić. Z wejścia głównego na ganek, weszłam do środka mieszkania i zaczęłam się rozglądać. Wszędzie panowała nadmierna wilgoć, coś strasznego. Zero świeżego powietrza, a kurz jaki tam występował był nieznośnie obrzydliwy. Dokładnie widać było, że brak tu kobiecej troski, zdawało się na to, że od ich rozwodu tata nie ruszył się, ani razu by chociaż odkurzyć. To był dopiero sam początek przy drzwiach, więc interesowało mnie to, jak ogólnie wygląda cały dom. Zapewne tragicznie, nie miałam zamiaru spać w takim burdelu, więc wychodziło na to, że tata musiał się postarać dla swej córeczki, lub bynajmniej dla swojej (byłej) żony. Poszłam głębiej, ubrudzony błotem dywan pokierował mnie, aż do średniego salonu. Rzeczywiście, nie przypominałam sobie czasów, w których spędzałam większość swojego dzieciństwa, a przyznać muszę, że pamięć mam świetną, więc coś było nie tak. Na samym środku stała niewielka sofa, przykryta czerwono-ciemnym kocem, podniosłam koc i ujrzałam niesamowite dziury w siedzeniach. Wyglądało to na sprawę kota, który musi być naprawdę niewychowany. Przy oknie, po lewej stała antyczna szafa, nieco obdarta z farby, lecz nadal antyczna. Mebel w moim stylu, byłam trochę staroświecka, ale nic nie mogę na to poradzić. Wyciągnęłam rękę by ją otworzyć, przełykając przy tym głośno ślinę, lecz nagle poczułam na sobie kruche dłonie.
-Akuku!- Krzyknął 11latek, stając za mną.
-Jejku, Aiden... Przestraszyłeś mnie.-Pokręciłam sprzecznie głową i zabrałam rękę do siebie. Moje ciało automatycznie obróciło się przodem do chłopca.
-Tak, wiem. To był mój cel!- Widocznie uradowany uczeń podstawówki, podskoczył z radości i cicho zachichotał. Ironicznie zachichotałam i odeszłam w stronę skromnej kuchni. Młodszy brat powędrował za mną, mrucząc coś pod nosem. Nie zwróciłam na to szczególnej uwagi, za to mała kuchnia mnie zainspirowała. Ta zaokrąglona lodówka, z klamką, niczym klamka od drzwi. Aiden uchylił głowę w prawo, podobnie jak zaciekawiony pies i nie odrywał wzroku od na pewno starej lodówki. Zaśmiałam się i ją otworzyłam. Co w niej zastałam? Jedynie zgniłą kanapkę z serem i przeterminowane mleko, czyli nic co mogłabym zjeść. Zajrzałam do zamrażarki, nie spodziewałam się tego po czterdziestoletnim mężczyźnie.
-Zamrożony stanik?...- Młody nieco się skrzywił. Przełknął ślinę i odsunął się od lodówki.
-Cyckonosz, mój drogi. Witamy w XXI wieku, gdzie nawet stare krowy nie umieją się pohamować, przed własną głupotą- Przymknęłam oczy i lekko wydęłam dolną wargę. Śmiech nie mógł się ukryć, delikatnie nim parsknęłam. Zamknęłam zamrażarkę i powędrowałam dalej, zahaczając palcami o mokre naczynia. Chłopaczyna wzruszyła ramionami i poszła za mną. Na drodze spotkałam jeszcze kominek, po którym widać było, że był nieruszony od jakiś 10 lat, czyli od kiedy mama go zostawiła. Fotel również mnie przywitał, długi i nie za bardzo szeroki, co znaczy, klasyk średniowiecza. Trafiliśmy również na dużą łazienkę, w której skład wchodziła ogromna śnieżnobiała wanna, długi prysznic, śnieżnobiała umywalka ze wzrokami i luksusowy kibel. Domyśliłam się, że to miejsce, to świątynia dla ojca, bo tylko o to pomieszczenie dbał. Me rodzeństwo zatrzymało się przed wejściem do toalety i najwyraźniej zachwycony otworzył szeroko usta.
-Ekstra!- Podskoczył z uśmiechem na twarzy i wszedł do schludnego pokoju.
-Nie utop się tam!- Pokiwałam głową na boki, unosząc brwi do góry. Nie miałam ochoty podziwiać dziwnie nowoczesnej łazienki, dlatego też poszłam dalej. Wąski korytarz zaprowadził mnie niskich schodów na drugie piętro. Drewniane schodki pokryte były miłym w dotyku, fioletowym dywanem. Weszłam na górę, zastałam tam trójkę drzwi. Pierwsze po prawej, drugie po lewej, a trzecie na wprost. Jako praworęczna wybrałam prawe drzwi i to był doskonały wybór. Mój niezwykle dobry wzrok ujrzał dziewczęcy pokój, pokryty niezwykle realistyczną leśną tapetą. Szczęka mi opadła, gdy tylko ujrzałam to pomieszczenie. To łoże, ogromne zielono-drewniane łóżko, z pościelą w kolorowe motylki. Przełknęłam ślinę i zdjęłam buty przed wejściem, by nie naruszyć czystości, jaka w nim obecnie panowała. Weszłam po cichu do środka i dostrzegłam wielkie szklane drzwi, które prowadziły na balkon, o przeciętym rozmiarze. Nie mogłam się oprzeć, złapałam za ich rączkę, otwierając je w ten sposób i wyszłam na zewnątrz. Kafelki były nadzwyczajnie gładkie, spojrzałam w górę i dostrzegłam osłonę przed deszczem w kształcie żółtego liścia. Widok również był niesamowicie cudowny, obłędny las kolczasty. To się dopiero nazywa mieć odjazdowy pokój. Wróciłam do środka, zamknęłam zielone drzwi, nie na klucz, chociaż miałam taką możliwość.Po mojej lewej stało biurko, ciemnobrązowe biurko, wyglądające na prawdziwy antyk. Nie miałam słów, by opisać, jak się wtedy czułam. Można powiedzieć, że byłam dalej niż w niebie, czułam się spełniona. Przejechałam po nim palcami, było aksamitnie gładkie, bynajmniej z wierzchu. Uśmiech nie znikał z mojej mordki, a nogi nie mogły się opanować przed zwiedzaniem dalej. Przejeżdżając dłonią po zachwycającej tapecie trafiłam na kolejne drzwi, ukryte w rogu pokoju. Nie miały normalnego rozmiaru, wyglądały jak białe drzwi z Alicji w Krainie Czarów. Otworzyłam je za pomocą kluczyka, który czekał na mnie szafce nocnej i weszłam do środka. Nawet nie marzyłam o takiej szafie na ciuchy. Doskonała garderoba,
 czułam się w jakiejś fantastycznej bajce. Najlepsze było to, że ciuchy były nowe i w moim rozmiarze. Różnorodne spódniczki i sukienki. Stosy zakolanówek i rajstop. Obcisłe kozaki za kostkę w kolorach jesieni. Różowe kalosze, kolorowe czapki i szaliki. Luźne sweterki. Niebiosa dla takiej Panienki, jaką byłam. Czułam się taka szczęśliwa, miliony motylków buzowały w moim brzuszku, a bicie serca miało nieznośnie szybkie tempo. Przeglądałam nowiutkie ubrania z zachwytem, lecz coś przerwało tą czynność. Melodyjka z szkatułki zaczęła grać, tak od tak. Wystraszyłam się trochę, lecz minimalny strach szybko opuścił moją duszę. Obróciłam się i dopiero wtedy zobaczyłam małą toaletkę, która wypełniona była kosmetykami, kremami i innymi rzeczami, które na ogół używam. Uśmiechnęłam się szeroko, ukazując szereg białych zębów. Szkatułka leżała w rogu, a z niej wychodziła przyjazna muzyczka. Sięgnęłam po nią i otworzyłam małą szufladkę. Okazało się, że zawartość tego małego pojemniczka, to drogocenny łańcuszek, który należał niegdyś do mej pra, pra, pra babci Marleny. Moje ciemnobrązowe ślepia zabłyszczały widząc, tak piękną i starą biżuterię. Bez dalszych przemyśleń zapięłam łańcuszek na szyi i przejrzałam się w oświetlonym lustrze. Niesamowicie podobał mi się ten prezent, więc nie miałam zamiaru go ściągać. Odstawiłam szkatułkę na miejsce. Powróciłam do ubrań, wybrałam te, które na ten moment mi najbardziej odpowiadały i złapałam za szufladę. Moje podejrzenia były słuszne, nowiutka bielizna, oczywiście z koronką, bo mama ją uwielbia, więc widocznie, to wszystko zasługa mamy, a już miałam nadzieję, że tata się wyłącznie dla mnie postarał. No nic, wzięłam potrzebne mi rzeczy pod pachę i wyszłam z wspaniałego pomieszczenia. Zamknęłam białe, mini drzwiczki na klucz i wyszłam z pokoju. Pomieszczenie na przeciwko mojego było otwarte, co oznaczało, że Aiden przywitał się już ze swoim pokojem. Zza rogu było widać pokój w stylu astronauty, kosmos! Uniosłam kącik ust do góry i zeszłam na dół, oczywiście bez butów, czego pożałowałam. Szłam zgodnie z brudnym dywanem, by nie wbić sobie czasami drzazgi w stopach. Musiałam przejść przez drobną kuchnie, w której prowadzili konwersację moi rodzice. Oczywiście, ich uwaga skupiła się na mnie i bez pytań nie mogło się obejść.
-Hej, Skarbie. Jak Ci się podoba Twój nowy pokój? Wszystko wybieraliśmy wspólnie, to znaczy z Twoim tatą.- Uśmiechnęła się delikatnie matka. Ojciec chciał coś powiedzieć, ale postanowił się nie odzywać. Pokiwałam, tylko zgodnie głową i ruszyłam w stronę ubikacji. Weszłam do środka i zamknęłam się w niej na klucz. Rozglądnęłam się wokół własnej osi i pokiwałam się na stopach.
-Więc...-Zacisnęłam wargi, tworząc z nich idealnie prostą linię- Gdzieś na pewno muszą być ręczniki...- Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to szafeczka pod umywalką. Moje przeczucia znów mnie nie zawiodły. Otworzyłam szafeczkę i zastałam tam różne ręczniki, krótsze i dłuższe. Wzięłam dwa, jeden do głowy, drugi do ciała. Za ręcznikami leżały żyletki do golenia i różowe prezerwatywy. Podejrzenia skierowałam ku mamie, bo jeszcze niedawno się mnie pytała, czy już to robiłam. Westchnęłam nerwowo i sięgnęłam po damską żyletkę. Przejrzałam się ostatni raz w lustrze i zaczęłam zdejmować z siebie mokre ubrania, łącznie ze stringami i stanikiem. Pozostało, tylko pytanie co wybrać - Wanna, czy prysznic. Uroki wanny wygrały, odkręciłam kran i ustawiłam gorącą temperaturę. Usadowiłam ręczniki w bezpiecznym miejscu, gdzie woda ich nie dosięgnie, po czym włożyłam brudne, a raczej mokre cichy do nowoczesnej pralki z najnowszą technologią włączania. Wywróciłam sarkastycznie oczami i weszłam do wanny, zapełnionej po brzegi pianą.  Zamoczyłam się w wodzie po same uszy i relaksowałam się danym mi komfortem. Cudo, taka kąpiel, to coś co najbardziej wtedy pragnęłam. Po dłuższej chwili, chwyciłam za mydło z najwyższych półek i zaczęłam obmywać nim moje namoczone wodą ciało. Mama zadbała nawet o najmniejsze szczegóły, byle by umilić mi pobyt u ojca. Załatwiła mi mój ulubiony malinowy szampon i odżywkę do włosów, którą rzadko gdzie można kupić. Nasyciłam moje rude, długie włosy i poczekałam chwilkę, aż preparat wsiąknie w naskórki włosa. Następnie wszystko spłukałam i zajęłam się depilacją nóg, pach i żeby nie było, o miejscu intymnym też nie zapomniałam. Nie trwało to zbyt długo, po chwili w pełni odprężona i czysta wyskoczyłam z wanny. Zrobiłam turban z
ręcznika na głowie, a drugim delikatnie wysuszyłam swoje nagie ciało, które po krótszej chwili nie było już takie nagie. Byłam w pełni zachwycona pokojem, zarówno, jak jego zawartością. Kto by się spodziewał, że moja mama, Amelie, zrobi mi taką niespodziankę, bo ja na pewno nie. W rogu, na kamiennej półce leżała suszarka do włosów. Sięgnęłam po nią, wyglądała, tak, jak z salonu fryzjerskiego, zupełnie nowa, zresztą jak wszystko inne tutaj. Było popołudniu, a ja nie miałam zamiaru spędzić, a raczej marnować całego dnia siedząc z ojcem, który rzadko kiedy się do mnie odzywa. Miałam zamiar wyjść, poznać tutejsze okolice i zwyczaje, przecież mama na pewno nie pominęła kupna najważniejszej rzeczy - dziewczęcej parasolki. Znam moją mamę i wiem, że myśli o wszystkim, pomijając fakt, że chce się odmłodzić i się ze mną zaprzyjaźnić. Byłam prawie gotowa do wyjścia, schowałam swoją żyletkę, odłożyłam suszarkę na miejsce, powiesiłam ręczniki na wieszakach i wyszłam z wilgotnego, lecz przyjemnego miejsca. Wiedziałam, że znów czeka mnie spotkanie z rodzicami i to był mój słaby punkt. Poszłam spokojnie w ich stronę, odgarniając włosy do tyłu, czyli na plecy. Popijali spokojnie kawę i rozmawiali o różnych rzeczach. U obydwu dorosłych pojawił się miły uśmiech na sam mój widok, niewidocznie gołym okiem odwzajemniłam gest.
-Połapałaś się już, co, gdzie i jak?- Mama puściła mi oczko, a tata cicho zachichotał. Na początku nie wiedziałam o co jej chodzi, ale potem się domyśliłam. Chodziło jej o te prezerwatywy... Odetchnęłam głośno, lekko skrępowana i spojrzałam na tatę, on na mnie również- To dobrze... Niedługo będę się zbierać i... Widzę, że się gdzieś wybierasz- Amelie zeskanowała mnie swoim wzrokiem, a ja tylko pokiwałam głową- Mam nadzieję, że Twój pokój Ci się podoba, i że wszystkie ciuchy pasują!-Kobieta uśmiechała się, ukazując swoje śnieżnobiałe ząbki, a ja przytakiwałam.
-To znaczy... Tak, jest ekstra- Uniosłam kąciki ust do góry i skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej.
-To bardzo dobrze, to już możesz lecieć- Uśmiechnął się lekko Edd, a ja zgodnie z jego zgodą powędrowałam na górę. Wróciłam do pokoju, a raczej do garderoby i zasiadłam przy toaletce. Uczesałam włosy grzebieniem, a te wraz z moimi ruchami dłoni lekko się zakręciły, no cóż, takie już były. Jak każda nastolatka w moim wieku, nałożyłam małą dawkę podkładu na buzię, po czym rozsmarowałam go na całej jej powierzchni, z nadzieją, że chociaż trochę zakryje moje ogromne piegi, lecz wszystko na marne. Podkład zasłonił jedynie kilka opryszczek, które posiadałam, chociaż to... Następnie złapałam tusz do rzęs, które naturalnie były wystarczająco długie, ale kilka poprawek nigdy nie zaszkodzi. Puder, jasny błyszczyk i byłam gotowa. Zamknęłam pokój na klucz i zdążyłam pożegnać się jeszcze z mamą. Aiden już czekał przy drzwiach, a ja dopiero doszłam do matki, która ubierała się do wyjścia. Tato stał oparty o framugę drzwi na ganek i patrzył na całą tą sytuację.
-Pamiętaj, Dziecko, wszystko co Ci potrzebne załatwiłam. Twoja walizka jest w garażu, gdyż uznałam, że już nie potrzebujesz tych starych łachów.- Oznajmiła kobieta, pośpiesznie ubierając buty i kurtkę.
-A co z moją szczoteczką do zębów?- Zaśmiałam się łagodnie, ale cicho.
-Ah, no tak. Kupiłam Ci nową, leży w reklamówce koło prysznica.- Wyprostowała się i spojrzała na mnie z uśmiechem.
-Mamo, no chodź już! Chcę wrócić do mojego superowego pokoju!- Wtrącił się 11latek.
-Już idę, chwila no!- Odkrzyknęła Amelie- Pamiętaj, jak coś to dzwoń, Twoja komórka jest w kuchni, razem z ładowarką- Zarzuciła torebkę na ramię.
-Dobrze mamo, pamiętam- Uśmiechnęłam się i ją przytuliłam. Zaraz potem poczułam jej usta na swoim policzku.
-To ten...Trzymaj się.-Odsunęła się i poszła do wyjścia. Aiden uściskał ją na pożegnanie, a tata bezczynie się przypatrywał- Pa, Dzieci! Kocham Was!- Krzyknęła wsiadając do pojazdu.
-My Ciebie też, mamo!- Krzyknął brat, kiedy już zdążyła odjechać- Odlot!- Przybił z tatą piątkę i razem pobiegli do jego pokoju. Poszłam do kuchni, wzięłam swoją torebkę, która wisiała na krześle kuchennym i złapałam za telefon, zostawiając jego ładowarkę na blacie. Schowałam go do środka i założyłam nową kurtkę, która wisiała na ganku. Zwykła, skórzana kurtka z materiałowym kapturem. Na ziemi leżała biała parasolka, w różowe kwiatki. Zapewne należała ona do mnie, więc właśnie ją wzięłam. Wzięłam głęboki wdech i skierowałam się ku wyjściu.
-Wychodzę!-Krzyknęłam na tyle głośno, by Edd usłyszał. Zeszłam po schodach i odgarnęłam włosy na plecy. Wyprostowana poszłam w dłuż ulicy, patrząc czasami na tabliczki, by mieć pewność czy na pewno idę w dobrym kierunku. Miałam zamiar dojść do centrum tego miasteczka, czyli do miejsca, gdzie młodzież zazwyczaj przesiaduje. Co prawda, byłam dość nieśmiała, ale lubiłam poznawać nowe osoby, tyle, że rzadko, kiedy miałam taką okazję...